WSPOMNIENIA Z REKOLEKCJI W ANGLII

Jak wiadomo po Świętach Wielkiej Nocy trzyosobowa ekipa naszej wspólnoty (Ksiądz Tomasz, Bartek i Maciek) pojechali z posługą głoszenia Słowa Bożego do polskiej wspólnoty w Coventry (Anglia). Dziś chcemy przedstawić wspomniania młodszej częsci apostołów – Bartka i Maćka. Życzymy miłej lektury.

El instrumento debil – dzień pierwszy

12 sekund. Tyle potrzebuję aby dobiec z domu do ul. Warszawska. Dzwoni telefon. To ksiądz. Nie odbieram, bo pewnie chce dowiedzieć się gdzie jestem. Ja go już widzę, on mnie jeszcze nie. Kiedy wkładam telefon do kieszeni potykam się o krawężnik. Piątek trzynastego?!. Na szczęście telemark był godny naśladowania. Straty? Jedynie ból stopy i śmieszna poza podczas lądowania. Dobrze, że nikt nie widział. W końcu jest 3.32 rano. Wsiadam do „Nieustraszonego”, bo tak nazywamy samochód księdza Tomka. Jedziemy na lotnisko. Na przygodę. Na misję.


Trasę z Siedlec do Warszawy pokonaliśmy w godzinę. Ja zgubiłem jednak 30 minut między patrzeniem przez okno, a rozmową z księdzem i Maćkiem. Dobrze czuję się z tymi gośćmi. Jednego Ducha, rozumiemy się bez słów.

Nie zapominam po co tam jadę. Jak wielka odpowiedzialność na mnie ciąży. Nie czuję się odpowiednio przygotowany. Tak samo, za każdym razem nie czuję się przygotowany kiedy mam mówić świadectwo lub kerygmat. Serce mówi zaufaj Panu. Chyba nie mam innego wyjścia. Rozum mówi „w co Ty się pakujesz”. Nie ma już ucieczki. Może to i dobrze.

Na lotnisku poznajemy Maćka, lidera wspólnoty „Pięćdziesiątnica”, do której właśnie lecimy. Ma szczery uśmiech. Widzę, że się dogadamy. Będąc już w samolocie widzę jak Maciek wyciąga na legalu ogromny brewiarz i zaczyna się modlić. Bardzo mi to imponuję i przyznam, że tęskniłem za takim świadectwem wiary. Niestety, takie widoki nie są częste. Już nie chcę uciekać. Zawiązująca się atmosfera tego wyjazdu pociąga mnie i przepełnia. Ekscytacja objawia się szerokim uśmiechem, który rozdaje każdemu spotkanemu.

Z lotniska London Luton do Coventry jedzie się autostradą godzinę i kilkanaście minut. Po drodze kompletnie nic nie było do oglądania. A szkoda.

Polska parafia katolicka w Coventry jest na ulicy pomiędzy Meczetem, a świątynią Hari Krishna. Uduchowiona okolica… Proboszcz owej parafii to ks. Romuald, który pracował w Komisji Episkopatu Polski ds. Misji w Warszawie jako moderator Instytutu Misyjnego Laikatu. Szybko znaleźliśmy tematy do rozmowy. Dziarski chłop. Temperament bezkompromisowy. Czułem się zawstydzony kiedy ks. Romuald dawał mnie za przykład, w związku z moim wyjazdem na misje. Nie wiedziałem jak się wtedy zachować. Uśmiechałem się więc jak głupi. I tyle. To chyba dyplomatyczne wyjście.

Po dotarciu na miejsce Eucharystia, później zwiedzanie. Czas dla mnie cenny bo mogłem poznać ks. Tomka od luzackiej strony. Nie krępował się przy nas, ale też trzymał fason.

Teraz trochę o jedzeniu. Wielka Brytania słynie ze swojej kuchni, a dokładniej z tego, że nie ma własnych tradycyjnych dań. Zatem piątkowy obiad spożywamy w klimatach brytyjskiego folkloru czyli w chińskiej restauracji. Muszę tutaj nadmienić, że jest opcja „eat all you can”- po polsku „jedz ile możesz, a jeżeli jesteś studentem to chowaj także do kieszeni”. Kurczak, wołowina, makaron sojowy, bulion, warzywa, ryż. Nie chcę zawstydzać innych i kończę na trzecim talerzu. Wytaczamy się z „chińczyka”. Ciężko być ewangelizatorem.

Wracamy piechotą do parafii. Tam kolejna pogawędka z proboszczem i sprawdzamy salę gdzie będziemy prowadzić rekolekcje. Jest to aula w Klubie Polskim. Przestrzenna, pomieści 120 osób. Satysfakcjonuje mnie to. Martwię się jedynie o nagłośnienie, bo bez tego nie puścimy filmików ewangelizacyjnych. Projektor i ekran już jest. Filmiki nie raz ratowały sytuację i podnosiły jakość głoszenia. Katecheza staje się bardziej dynamiczna i ma kolory. Kolory chętnie osadzają się w  pamięci. Na tym nam właśnie zależy.

Jest już godzina 20. Przyjeżdża po nas Krzysiek, nasza „wtyka”. Jest z Siedlec i to on zaproponował liderowi, abyśmy poprowadzili rekolekcje. Jedziemy do jego domu białym VW Golf Combi z połowy lat 90. Ten samochód to machina czasu. Krzysiek na tyle ma swoje zdanie i mocną osobowość, że nawet kierownica jest po lewej stronie. Po tej właściwej. W jego domu mieszka jeszcze polskie małżeństwo Adam i Edyta wraz z 16-letnim synem Michałem. Jest tam jeszcze miejsce dla Wieśka. Wszyscy mieszkańcy tego domu należą do wspólnoty, którą lideruje Maciek. Przechodzę przez próg i czuję obecność Boga. Nie wiem czy to przez uśmiech lokatorów, odtwarzaną katechezę z CD czy zapach pieczonych frytek. Jestem sparaliżowany i zapominam, że mam język. Ciepło wewnątrz i Boży niepokój. Ciężko mi uwierzyć, że w tak codziennej sytuacji mogę doświadczyć obecności Pana. I do tego te frytki!

Krzysiek pakuje mnie i Maćka, tego z Siedlec, do samochodu. Jedziemy do naszego noclegu. Wita nas drobna dziewczyna o imieniu Kasia. Ma bardzo charakterystyczny śmiech. Podoba mi się on. Nie jest niczym skrępowany. Siadamy do kolacji i zaczynamy nocne rozmowy Polaków. O tym, jak jest na Wyspach. Jak Polacy się tutaj zatracają. O tutejszej wspólnocie. O tym, że jest późno i trzeba iść spać.

To był udany dzień

El instrumento debil – dzień pierwszy


Najwięcej czasu spędzam na czekaniu. Aż weźmie mnie do ręki i poświęci mi 15 minut swojej uwagi. Bartek niestety zbyt rzadko to robi. A jestem dla niego taki otwarty. Oferuję mistyczne doznania i mądrość. W końcu jestem Pismem Świętym.

Słyszę rozmowę z samego rana:

-Wstajemy, jest 7.30- mówi Maciek

-Jest 6.30, nie przestawiłeś zegarka. Mamy mnóstwo czas. Ja jeszcze idę spać- odpowiada Bartek

I tak zaspali. Kiedy Bartek i Maciek trzymają się razem, to na pewno coś się zdarzy śmiesznego i niespodziewanego. To tak jakby umyślnie dzielić przez 0. Kasia już na nich czeka ze śniadaniem. Mimo, że leżę na półce w pokoju na pierwszym piętrze słyszę jak otwierają się drzwi. Znajomy głos. To Krzysiek. Ten co nas woził swoją limuzyną. Mimo, że to bardzo stary samochód i do tego model dla mieszczuchów nie bez powodu nazwałem go limuzyną. Lewe tylnie drzwi otwierają się tylko od zewnątrz. Krzysiek godnie wywiązywał się roli szofera i kiedy był koniec podróży otwierał pasażerowi drzwi z uśmiechem, albo ze śmiechem. Wracając do przybycia Krzyśka.

-Przywiozłem szampon- oznajmił.

Szampon. Rzecz, którą każdy niby ma w domu. Ksiądz jednak powiedział chłopakom, że wszystko będzie na miejscu. Dlatego spakowali się tylko w plecaki szkolne.  Nie mając tak na prawdę nic. Tak też robili apostołowie. Głosząc Ewangelię nie brali niczego ze sobą.

Razem z orędziem o szamponie bez pardonu wpada radość. Siada obok domowników i gości się do końca śniadania.

Słyszę rumor podczas pakowania. Bartek bierze mnie do plecaka. Nic nie widzę, mało też słyszę.

Jest godzina 18. Bartek wyjmuje mnie z plecaka i idziemy do kościoła na adorację. W końcu, no w końcu bierze do ręki i zaczyna czytać.Natrafia na fragment Ewangelii wg św. Jana 9 rozdział. To jest Ten fragment, na tą chwile.

<Jezus> przechodząc obok ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia. Uczniowie Jego zadali Mu pytanie: „Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym – on czy jego rodzice?”  Jezus odpowiedział: „Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże. Potrzeba nam pełnić dzieła Tego, który Mnie posłał, dopóki jest dzień. Nadchodzi noc, kiedy nikt nie będzie mógł działać. Jak długo jestem na świecie, jestem światłością świata”. To powiedziawszy splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny i nałożył je na oczy niewidomego, i rzekł do niego: „Idź, obmyj się w sadzawce Siloam” – co się tłumaczy: Posłany. On więc odszedł, obmył się i wrócił widząc. A sąsiedzi i ci, którzy przedtem widywali go jako żebraka, mówili: „Czyż to nie jest ten, który siedzi i żebrze?” Jedni twierdzili: „Tak, to jest ten”, a inni przeczyli: „Nie, jest tylko do tamtego podobny”. On zaś mówił: „To ja jestem”.

Warto było czekać cały dzień aby spełnić swoje zadanie. Po to jestem. Taki swoisty blog Pana Boga. Czytając mnie poznajesz Jego. Poznając Jego, poznajesz bardziej siebie.


Więcej relacji ze Coventry zamieścić nie mogę. Zniszczy to efekt rekolekcji o takiej samej tematyce dla naszej wspólnoty. Treść musi być niespodzianką dla ucztesników.

Zastanawiasz się dlaczego tytuł tej relacji to „El instrumento debil”? Otóż podczas sobotniej mszy świętej ks. Tomek wspomniał o tym, że my katolicy wypełniając przykazania jesteśmy takimi los instrumentos debil, z hiszpańskiego – słabymi narzędziami. Często się modlę abym był narzędziem w rękach Pana Boga. Po hiszpańsku jednak to o wiele ładniej brzmi. Przypadło mi to tłumaczenie do gustu. El instrumento…

…debil. W końcu każdy z nas jest słaby 🙂

źródło: bartekciok.pl




Bycie świadkiem… i tęsknota
…Bóg wskrzesił Go z martwych, czego my jesteśmy świadkami. – Dz 3,15

Cytowany na górze wpisu fragment Dziejów Apostolskich, z dzisiejszej Liturgii Słowa, był znakiem od Pana Boga, od czego powinienem dzisiaj zacząć. Bycie świadkiem Zmartwychwstałego. Własnie to pozwala mi odnaleźć radość w świecie, który wciąż wydaje mi się jakiś niepoukładany, chaotyczny, smutny. Trudną radość. Taką, o którą trzeba walczyć. Która jest satysfakcjonująca i głęboka. Czasem nie trwa długo, ale pozostawia w sercu ślad, za którym tęsknię. Tęsknota to dość częste słowo, które pojawia się w mojej głowie i na moich ustach. Ona też była uczuciem, które myśleliśmy, że będzie nam towarzyszyło podczas ostatniego wyjazdu. Tym razem było to Coventry w Anglii.

Nie chcę opisywać kolejnych wydarzeń, bo tym już zajął się Bartek (bartekciok.pl). Napiszę co mnie uderzyło… bo uderzyło… i to mocno. Pierwszą rzeczą była wspomniana przed chwilą tęsknota. Z daleka od domu, rodziny wydaje mi się ona czymś zupełnie normalnym. Owszem, ludziom, do których pojechaliśmy nie była obca. Była bliższa niż większości osób, które znam tutaj. Ale było pewne „ale”. Nie była to tęsknota za domem, rodziną czy przeszłością, ale tęsknota za Jezusem. Gdy razem z Księdzem Tomkiem i Bartkiem postawiliśmy stopy na Wyspach Brytyjskich poczułem się jakbym trafił do jednej z pierwszych wspólnot chrześcijańskich. Ogromna wiara ludzi, którzy wołają Marana tha – Przyjdź, Panie Jezu. Zostałem zawstydzony. To nie ja powinienem mówić im o Bogu, ale oni mi. Tamtejsze wspólnoty zarówno te przykościelne, jak i wspólnotę Kościoła tworzą ludzie, którzy rzeczywiście wierzą w Boga i Bogu. Nikt ich do tego nie zmusza, nikt ich nie rozlicza. Jakże banalnym i jednocześnie głębokim świadectwem była niedzielna Eucharystia, podczas której wszyscy wierni śpiewają. My jednak zostaliśmy tam wezwani w konkretnym celu. Aby powiedzieć o wspólnocie. Po co poruszać takie tematy skoro, jak napisałem, ludzie żyją tam wiarą i powinni doskonale rozumieć się w Chrystusie? 12 apostołów też żyło wiarą, a jednak zdarzało im się spinać ze sobą. Nie we wszystkim byli zgodni, ale zawsze udawało im się dochodzić do porozumienia. Do tego też została wezwana nasza trójka. Rzucić trochę światła i dać świadectwo. Pokazać pewne ideały wspólnoty i opowiedzieć jak to jest w naszej Wspólnocie Jednego Ducha. Tak też uczyniliśmy. Czas pokaże czy nasza posługa była owocna Ja, mam nadzieję, że na tym nie zakończy się współpraca Pięćdziesiątnicy (bo tak nazywa się wspólnota, do której pojechaliśmy) i WJD. Zacząłem tęsknotą i na niej też zakończę. Najkrótszym świadectwem jakie mogę dać o tym co mnie tam spotkało jest to, że „tęsknię za Nimi” :).

źródło: maciejkrzeski.pl