Wtorek 12 stycznia

Nawet duchom nieczystym rozkazuje i są Mu posłuszne.”

Czytając dzisiejszą Ewangelię widzimy, jak w czasie swej największej „popularności” Jezus przyciągał do siebie tłumy. Ludzie szukali różnych sposobów, by móc przynajmniej na chwilę Go dotknąć, być w jego pobliżu, słuchać Go, iść za Nim. On uzdrawiał, nauczał, brał w obronę słabych, chorych, wypędzał złe duchy. To wszystko z miłości do człowieka. On nikogo nie lekceważy, nie odrzuca. Pojawia się pytanie: gdzie byli ci wszyscy ludzie, których Jezus uzdrowił w momencie, kiedy umierał na krzyżu, kiedy został wydany na śmierć? Świadków ostatnich dni Jezusa i Jego męki nie brakowało. W sumie mogło być to nawet kilkusetosobowe grono, lecz absolutną większość stanowili tzw. gapie, patrzący m.in. na akcję pojmania Jezusa, proces, drogę na Golgotę, umieranie. Dla nich los Chrystusa był obojętny. Poeta pisze „Kto właściwie wydał wyrok skazujący? To ja byłem twym sędzią! To ja w tłumie stałem i wołałem: „Ukrzyżuj!” (W. Bąk). Jezus opuszczony niemalże przez wszystkich, nawet przez swoich uczniów (nie licząc Jana), umiera praktycznie w samotności. Otoczony tłumem jak w trakcie nauczania, czy uzdrowień… Jednak ten tłum był już zupełnie inny, obcy, wrogi. Jaka jest nasza ludzka natura? Czy bez względu na okoliczności tak samo idziemy za Jezusem? Czy tylko wówczas, gdy przestajemy sobie radzić z własnym życiem? Łatwo nam jest iść za Nim, gdy coś na tym zyskujemy, gdy doświadczamy uzdrowienia, gdy wysłuchuje naszych próśb, gdy po ludzku „coś z tego mamy”. Jezus zna nas lepiej niż my sami siebie. Nie robi nam wyrzutów, nie odrzuca nas. Nie wytyka nam naszych błędów, nie punktuje ile razy się Jego wyparliśmy. Zawsze jesteśmy umiłowanymi dziećmi Boga. On kocha nas nie za coś, ale mimo wszystko i zawsze będzie nas kochał. Nie zapominajmy o tym!