Kochani, chciałabym podzielić się z Wami przeżyciami, które rozpoczęły się już podczas rekolekcji i które nadal trwają 🙂 Wzięłam w nich udział z tęsknoty za bliskością Boga, której to ostatnio nie doświadczałam. Przez ostatnie miesiące dużo cierpiałam fizycznie i psychicznie – z pewnej siebie, zaradnej osoby, samodzielnej, samowystarczalnej i pnącej się po szczeblach kariery – stałam się bezradna, dziecinna, przelękniona. Uszło ze mnie całe życie ziemskie, było mi tak ciężko, że nie chciało mi się już żyć – nie miałam siły wstawać rano, ubierać się i przeżywać całego dnia w lęku – leku przed ludźmi, leku przed sumieniem, lęku przed grzechem, przed wszystkim co nowe i nieznane.

Kilka miesięcy temu wycofałam się z życia zawodowego, podjęłam leczenie, po którym czułam się źle. W tym czasie sercem, rozumem i rozsądkiem przywoływałam Bożej Pomocy. Ale Pan milczał. Zgłaszałam pretensje: Dlaczego mi to robisz, Boże? Dlaczego nie mam siły się ubrać? Dlaczego nie mam siły iść w „świat szczurów” – i nadal ścigać się z nimi? Taką wspaniałą karierę przecież robiłam… Pan mi to odebrał… Uczynił mnie bezradną i bojąca się pracować w realiach, które do tej pory były dla mnie wyzwaniem, które mi imponowały, ale… które były z tego świata… Na rekolekcjach poczułam, że JEZUS WYBRAŁ MNIE, a ja powiedziałam Mu – TAK PANIE, dziękuję CI, że mnie wybrałeś. Ukochany Jezus powiedział mi, gdy klęczałam przed Tabernakulum, że MNIE KOCHA i WYBACZA WSZYSTKO, więc i ja MOGĘ SOBIE WYBACZYĆ… …bo któż może mnie oskarżać, jeżeli On mi wybaczył? Trzeciego dnia rekolekcji poczułam, że modlitwa własnymi słowami sprawia mi ogromną radość i stan podczas niej jest podobny do relaksu. To błogie, cudowne, zatapiające uczucie powodowało, że chciałam je ciągle przeżywać, więc w każdej wolnej chwili zwracałam się sercem i myślami do Pana. Jednak najsłodszy cukiereczek podarował mi Pan podczas powrotu do domu. Gdy zaczęłam rozmawiać w sercu, tak spontanicznie, poczułam, że jestem brana na kolana… Że Ten, z którym jestem, to TATUŚ… Gdy próbowałam mówić: Panie Boże, Ojcze, Panie to NIC mi nie pasowało – były to słowa zimne, dalekie, nie pasujące wcale do TEJ SŁODKIEJ, CIEPŁEJ MIŁOŚCI. Tylko Tatusiu, Tatku – tylko wypowiadając te słowa, jestem w stanie zespolić się z MIŁOŚCIĄ. Czuję, że dla mnie nadszedł czas pocieszenia :). Każdego dnia, w wielu momentach od powrotu z rekolekcji Tatuś tuli mnie, głaszcze i kołysze, aż mi się mruczeć chce :). Zauważyłam, że w moim życiu za bardzo polegałam na sobie, na swojej pozycji, którą sobie sama wypracowywałam, na swoich umiejętnościach, elokwencji, ambicjach i osiąganiu celów – niestety ziemskich. SAMA, SAMODZIELNA, SAMOWYSTARCZALNA, POLEGAJĄCA NA SOBIE… Poczułam, jak ciężko żyje się, gdy Tatuś zabiera egoistyczną i pyszną samodzielność. Nie chcę już jej, bo przyniosła mi wiele zranień i cierpień, popełniłam wiele błędów, którymi dręczyłam się w ostatnich miesiącach. Żyłam przypadkowo, według własnego, krzywdzącego – jak teraz widzę – planu. Ale Tatuś mi przebaczył, więc i ja sobie przebaczyłam. POWOŁAŁ MNIE z drogi, którą sobie sama wyznaczałam, na SWOJĄ DROGĘ. Wypełnia mnie spokój wewnętrzny i zaufanie. NAPRAWDĘ z całego serca PRAGNĘ ŻYĆ ZGODNIE Z WOLĄ TATUSIA, a On mi błogosławi 🙂 . Chwała Tatusiowi. Amen.


Karolina