„Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” 


Pan swoje wezwanie kieruje bez żadnego wyjątku do wszystkich: do starych i młodych, mężczyzn, kobiet i dzieci. Także do tych, którzy z powodu różnych uprzedzeń słuchają Go tylko jednym uchem. Wszystkim chce powiedzieć, że do nieba można się dostać, ale tylko Jego ścieżką – przez Golgotę. Nie inaczej. Nikogo jednak nie zmusza, nie pędzi przed sobą. Tylko wzywa. Mówi jasno i wyraźnie: „ Kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i Mnie naśladuje.” To cała istota prawdziwej wiary, miłości i ufności. Chociaż wiele razy te słowa słyszeliśmy, to jednak nie pojmowaliśmy ich należycie głęboko. Nie weszliśmy w ich sedno, nie zdawaliśmy sobie sprawy z ich wagi. Aby prawdziwie iść za Jezusem, a więc aby prawdziwie stać się Jego uczniem, należy zaprzeć się samego siebie. Oznacza to całkowitą rezygnację z siebie. Czy ty to dobrze rozumiesz? Masz zrezygnować ze swoich pragnień i dążeń. Tych wielkich, znaczących, mających wpływ na twoje życie, ale też z tych, w których wyrażasz swoje upodobania, przyzwyczajenia, w których przejawia się twoja miłość własna. Masz rezygnować z siebie na każdym kroku. Być dla Jezusa w drugim człowieku. Zrezygnować ze swego odpoczynku, bo bliska ci osoba prosi o jakąś rzecz lub czynność. Zrezygnować z ulubionej sprawy, bo w danym momencie Bóg oczekuje od ciebie czegoś innego. A wyraża to poprzez sytuację, zdarzenie, osobę. Poprzez przeciwności, trudności, lub wprost skierowaną prośbę. Zrezygnować z bycia zauważanym, spostrzeganym pozytywnie przez innych, lubianym w towarzystwie, podziwianym ze względu np. na dowcip, poczucie humoru, inteligencję, wiedzę, łatwość wyrażania swoich opinii itp. Drugim warunkiem jest naśladowanie Jezusa w niesieniu krzyża. Nie wystarczy, że powiesz: Przyjmuję ten krzyż. Ważne jest, jak ty go przyjmujesz i niesiesz. Jezus przyjmując krzyż był cichy i łagodny. Czas Jego męki, a więc noc z czwartku na piątek oraz piątek był najboleśniejszym, najstraszliwszym czasem tortur, boleści, cierpienia zarówno fizycznego, jak i duchowego. Czynił to z wielką cierpliwością. Nie skarżył się, nie narzekał, nie sprzeciwiał się, nie złorzeczył. Kochał, błogosławił, przebaczał. A w sercu, mimo niewyobrażalnego bólu, była radość z dokonującego się zbawienia świata. Gdy jednak warunki, jakie podaje Jezus, wydadzą ci się za trudne i ich nie podejmiesz, zachowasz to życie, jakie teraz masz. Niestety oznacza to utratę życia prawdziwego. Bowiem, cóż z tego, że zyskasz wszystko to, na czym ci teraz zależy: zdrowie, pieniądze, dobrą opinię, szacunek otoczenia, podziw, upragnione stanowisko, prestiż itd., skoro nie dotkniesz tego, co jest istotą życia, głębią, prawdą – nie spotkasz się z Bogiem, nie doświadczysz Jego miłości, nie zachwycisz się nią, nie poczujesz na sobie oczyszczających zdrojów Jego miłosierdzia, nie przytulisz się do Jego krzyża i nie odczujesz jego piękna, jego bólu, jego przebaczenia.