LIST Z PUSTELNI
„Wiatr wieje tam gdzie chce i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża” (J.3,8). To Słowo stało się żywe w moim życiu. Pan mnie zupełnie zaskoczył. Przez wiele lat marzyłam o Karmelu. Dokonałam gruntownego rozeznania na rekolekcjach ignacjańskich. Miałam przekonanie, że taki jest Boży plan na moje życie – mam zostać karmelitanką bosą. Więc wstąpiłam do Karmelu na czas próby. Tam Duch Święty zaczął pociągać mnie do większego milczenia, odosobnienia, modlitwy. Mistrzyni poradziła, bym zastanowiła się nad życiem pustelniczym. Powierzyłam swą drogę Panu, aby On sam prowadził mnie i działał.
Wybrałam się na długo oczekiwaną pielgrzymkę do Izraela i Egiptu w intencji rozeznania powołania. W tym świętym miejscu Pan postawił na mojej drodze małżeństwo, które samoistnie z natchnienia Ducha zaczęło opowiadać o przygodzie ich córki ze wspólnotą pustelniczą – BETLEJEM. To wydarzenie stało się dla mnie przełomem. Z Egiptu wezwał mnie Pan i powołał łaską swoją. To jest niesamowite, gdyż właśnie w Egipcie życie pustelnicze narodziło się w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Św. Antoni Egipski jest ojcem wszystkich pustelników. Odpowiedziałam na Boże wezwanie biorąc udział w miesięcznych rekolekcjach we Francji organizowanych przez Siostry i Braci od Betlejem. Na takie coroczne rekolekcje zjeżdżają się młodzi z całego świata, którzy chcą doświadczyć życia pustelniczego. Jest ok.70 osób. Oddzielnie mieszkają w monasterach – żeńskim i męskim. Duch Święty wyprowadza niektórych z nich na pustynię już na zawsze.
Poruszyło mnie świadectwo pewnej młodej francuski, która przez dwa lata uczyła się ewangelizacji w szkole o. Daniela Ange. Po miesięcznych rekolekcjach na pustelni stwierdziła, że MAKSIMUM MIŁOŚCI do Boga i do bliźnich odnalazła w modlitwie, a nie w ewangelizacji. Tą prawdę sama osobiście odkryłam w Biblii. Jezus przez 30 lat prowadził życie ukryte oddane modlitwie, a tylko 3 lata poświęcił na ewangelizację. On czerpał Moc potrzebną do realizacji Woli Ojca z modlitwy. Często podczas życia publicznego w dzień nauczał, a w nocy rozmawiał z Ojcem. Chrystus zostawił nam wzór abyśmy szli za Nim Jego śladami. Pomyślałam sobie, że w przeliczeniu dzień i życie chrześcijanina powinno składać się w 91 % z modlitwy oraz w 9 % z ewangelizacji. Jestem wdzięczna Bogu za łaskę powołania do życia ukrytego poświęconego wyłącznie modlitwie. Mam za sobą prawie rok pobytu na pustelni. Na początku nie było mi łatwo przestawić się do wymagań pustyni – długie godzinne liturgie, milczenie tygodniowe, praca w samotności, cztery części różańca, post o chlebie i wodzie dwa razy w tygodniu, całodobowa adoracja Najświętszego Sakramentu, częste medytacje biblijne. Kto oglądał film „Wielka Cisza” o życiu kartuzów, może sobie wyobrazić pustynię. Myślałam, że Bóg powołując do zakonu, do kapłaństwa, czy też do małżeństwa daje pełny pakiet łask. Starzec pustyni wytłumaczył mi, że Bóg daje jedynie łaskę pociągnięcia na określoną drogę życia, a wszystkie inne łaski należy sobie wyprosić. Trzeba nam stać się żebrakami Ducha Świętego, by odkrywać i wypełniać odwieczny zamysł Ojca, tak jak to czynił Jezus. W decydujących chwilach swego życia całe noce spędzał na modlitwie do Ojca.
Na pustelni Pan odkrył przede mną tajemnicę drogi duchowego wzrostu. Trzeba, abym się umniejszała, by Chrystus wzrastał we mnie. Mam stać się jak dziecko, by wejść do Królestwa Bożego. Pamiętam, że będąc dzieckiem żyłam na poziomie serca. Byłam prosta, pokorna, ufna, wrażliwa, czuła, miłująca. Radowałam się z tymi, którzy się radują, cierpiałam z tymi, którzy cierpią. Zachwycałam się światem roślin i zwierząt. Byłam otwarta na relację z Bogiem i z ludźmi. Później, gdy dorosłam przeszłam niestety na poziom umysłu, a moje serce zostało dotknięte zobojętnieniem. Pole umysłu jest miejscem walki duchowej, pokus złego, który lubi wykorzystywać cztery władze ludzkie: wyobraźnię, pamięć, emocje, wrażenia zmysłowe. Na początku mojego pobytu w monasterze często ulegałam pokusom złego i dawałam się zamknąć w więzieniu mego umysłu. Zastanawiałam się dlaczego pomimo dużej ilości modlitwy odczuwam pustkę serca i udręczenie umysłu. Czułam, jakbym stała w miejscu i kręciła się wokół siebie. Nie doświadczałam żadnego oświecenia, pocieszenia, przemiany. Tylko pustkę, ciemność, bezsens, nicość. To doprowadziło mnie do kryzysu duchowego, który Pan dopuścił, abym poznała drogę przejścia paschalnego. Starzec pustyni wyjaśnił mi, że PRZEJŚCIE PASCHALNE – to przejście od siebie do Chrystusa. Poznałam, że bez Chrystusa nic nie mogę sama z siebie uczynić. Jestem z niskości, a On jest z wysokości. Potrzebuję łaski Bożej, a wszystkie łaski spływają z Paschy Chrystusa – z Jego Męki, Śmierci, Zmartwychwstania, Wniebowstąpienia i Zesłania Ducha Świętego. Zrozumiałam, że Chrystus przyszedł rzucić Ogień na ziemię mego serca i bardzo pragnie, aby wciąż płonęło.
Owocem przejścia paschalnego jest napełnienie Duchem Świętym i zapalenie Ogniem Miłości Bożej. Pomyślałam, że przecież Chrystus jest nieustannie obecny – podczas adoracji w Najświętszym Sakramencie, podczas medytacji w Słowie Bożym, podczas spotkań we wspólnocie ludzkiej. Ojciec w darze Chrystusa nieustannie wylewa Ducha Świętego. Tylko problem jest we mnie – zamiast wchodzić w paschalną obecność Chrystusa, zatrzymuję się na sobie. Zamiast doświadczać Ognia Miłości Bożej, przeżywam pustkę miłości własnej. Żałuję, iż tak wiele czasu marnowałam podczas adoracji eucharystycznej i medytacji biblijnej zatrzymując się na swoich wyobrażeniach, emocjach, wspomnieniach, wrażeniach. Tak samo we wspólnocie ludzkiej zamiast służyć i dawać siebie bez ograniczeń Chrystusowi obecnemu w bliźnich – skupiałam się na swoich potrzebach, oczekując by inni obdarzali mnie miłością. Zamiast koncentrować się na Osobie Chrystusa – szukałam siebie i skupiałam uwagę tylko na sobie. Dlatego nie doświadczałam przemiany paschalnej, która wypływa ze spotkania, poznania, umiłowania i zjednoczenia z Chrystusem. Jestem grzesznikiem, który wciąż na nowo potrzebuje nawrócenia. Maryja codziennie żyła w wymiarze Paschy. Prosiłam, aby nauczyła mnie tego przejścia od siebie do Chrystusa. Dopiero gdy zaczęłam spotykać się z Barankiem Paschalnym moje serce naprawdę zaczęło płonąć Ogniem. (Ps. pisząc o przejściu paschalnym w laptopie zrobił się czarny ekran i komputer spalił się – dzieła Boże są zawsze atakowane przez zło)
Pan podarował mi na rekolekcjach we Francji metodę zejścia umysłu do serca. Chciałabym się z Wami podzielić ćwiczeniem modlitwy serca. Jest to MODLITWA TCHNIENIA. Bóg dał każdemu człowiekowi podwójne tchnienie: tchnienie ciała (oddech) oraz tchnienie duszy (modlitwa). Księga Biblii o tym wspomina: „Tak mówi Pan Bóg który stworzył i rozpiął niebo, rozpostarł ziemię wraz z jej plonami, dał ludziom na niej dech ożywczy i tchnienie tym, co po niej chodzą” (Iz.42,5). O tchnieniu mówi też Księga Rodzaju: „Wtedy to Pan Bóg ulepił człowieka i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą” (Rdz.2,7). Tchnienie jest niezbędne do życia. Bez niego umieramy. Ojciec uczy nas, jak trwać w Jego Obecności, jak żyć w Jego Miłości. Przychodzi, aby odpocząć w nas. Chce obdarzyć nas tchnieniem. Nasze ciało jest naprawdę drogą ku Bogu. Oddajmy nasze ciało Bogu. Miejscem spotkania z Bogiem jest nie tylko dusza. Bóg spotyka się z całą osobą ludzką. Osoba to ciało, umysł, serce. Bóg chce abyśmy poddali Mu całą swoją osobę. Kiedy nie mamy siły się modlić, kiedy jesteśmy rozproszeni, zmęczeni, błądzący – mamy zawsze swoje ciało, którym możemy modlić się. Jeśli chcemy uciec przed rzeczywistością umysłu i zstąpić do serca – trzeba nam zdać sobie sprawę z oddychania. Przyjmijmy tchnienie od Boga i oddawajmy je Bogu. Zostaliśmy stworzeni w całkowitej zależności od tchnienia życia. Przyjmowanie tchnienia od Boga scala nas całkowicie. To jest doświadczenie bardzo proste, cielesne, ale istotne dla modlitwy.
Mnisi Wschodu, którzy nie chcieli stracić trwania w Obecności Boga i nie chcieli przestać płonąć Ogniem Bożej Miłości – praktykowali modlitwę tchnienia, która istnieje w harmonii z oddechem ciała i biciem serca. Trzeba znaleźć dobrą pozycję ciała, tak by przez dłuższy czas nie ruszać się i nie odczuwać w ciele bólu z powodu złej postawy. Można zamknąć oczy. Najlepiej modlić się w ten sposób przed Najświętszym Sakramentem lub przy medytacji Słowa Bożego. Należy skupić się na oddechu. Tlen wchodzi przez nasze nozdrza. Przenika do naszych ciał, do naszych płuc. Staramy się czuć głęboki oddech, który przyjmujemy w przeponie. Oddychamy powoli, spokojnie na poziomie przepony. Zdajemy sobie sprawę z faktu, że jesteśmy istotami żyjącymi. Zauważamy naszą zależność od tlenu. Nie możemy zbyt długo pozostawać bez oddychania. Całe nasze ciało potrzebuje tchnienia Boga. Staramy się czuć powietrze, którym oddychamy. Tlen czyni tajemniczą drogę w naszym ciele – wchodzi do nozdrzy, do głowy, orzeźwia czoło, zstępuje do płuc, trwa trochę w ciele i wychodzi. Tlen oczyszcza naszą krew. Odnawia ciało. Tchnienie odnawia nasz umysł, serce. Tchnienie jest przyjacielem naszego ciała. Daje nowe życie, nową siłę. Tchnienie jest naszym panem. Czyni uderzenia naszego serca. Uspokaja nas. To wspaniała organizacja – cud stworzenia, dar życia, dar miłości. Dziękujmy Bogu za Tchnienie. Zróbmy to ćwiczenie w sposób bardzo świadomy. Zwróćmy uwagę na to tchnienie które wchodzi do naszego ciała, pozostaje przez chwilę i wychodzi. Zajmijmy naszą myśl świadomym oddychaniem. Podczas modlitwy tchnienia możemy spokojnie w sercu wypowiadać Imię Boże – Jezu… Ojcze… Duchu… Jeszua… Abba… Ruah… Pozwólmy ponieść się Tchnieniu.
Pewien lekarz stworzył metodę uspokajania psychiki ludzkiej poprzez świadome oddychanie. Nie możemy jednocześnie przyjmować tchnienia życia i tworzyć pojęć w myślach, obrazów w wyobraźni. Jeśli śledzimy trasę drogi tchnienia w naszym ciele, nie możemy jednocześnie tworzyć czegokolwiek w naszym umyśle. Modlitwa tchnienia wycisza umysł i pozwala przebywać w sercu. Wdychamy… Wdychamy… Nasze głębokie serce przyjmuje Tchnienie Ducha. Akt fizyczny ciała wspomaga akt duchowy wiary. Jednocześnie w ciele wdychamy fizyczny tlen i w sercu przyjmujemy duchowe Tchnienie. Nasze serce wypełnia płonący Duch Boży. Mamy moc aby razem robić te dwie rzeczy naraz. Bóg nas tak stworzył, by przyjmować to podwójne tchnienie. By trwać w wielkiej jedności ciała i duszy. W sercu przyjmującym tchnienie – pozwalamy się poszerzyć na przyjęcie Ducha Świętego. Przyjdź do nas Tchnienie Życia, Tchnienie Ognia. Wejdź w nas, odnawiaj nas, rozpalaj nas, scalaj nas, uzdrawiaj nas. Wdychamy… Otwieramy się, pozwalamy się zalać, wypełnić Tchnieniem Ducha. Tchnienie wykonuje swoją pracę. Modlitwa tchnienia ma 3 etapy: wdech, zatrzymanie wdechu (abne), wydech. Ciekawy jest środkowy etap krótkiego zatrzymania tchnienia. Abne – to etap embrionu w łonie swej matki. Embrion sam nie oddycha w łonie matki. Matka oddycha za niego. Matka poprzez tchnienie dawane dziecku w ciągu 9 miesięcy – zradza je. Podobnie tchnienie przyjmowane przez nas od Boga odnawia nasze tkanki, krew, serce. Stwarza nas na nowo. Wytrwała praktyka modlitwy tchnienia pozwala nam trwać w nieustannej modlitwie serca bez względu na zewnętrzne okoliczności.
Zachowajmy Tchnienie Ducha w sercu. Prośmy Maryję, aby nauczyła nas jednocześnie przyjmować to podwójne tchnienie – tchnienie ciała i tchnienie ducha. Duch Święty przychodzi do naszego serca, aby wykonać swoją pracę – spalania Ogniem Miłości. Jeśli zwiążemy ten moment wejścia tlenu w nasze ciało i wejścia Ducha Świętego w nasze serce uzyskamy władzę nad rozeznaniem myśli naszego umysłu – czy pochodzą od Boga, od nas , czy od złego. Myśli są bardzo szybkie. Przychodzą zanim sobie to uświadomimy. Powoli nauczymy się je nazywać. Czy te myśli to nie są moje lęki, smutki, ambicje. Myśli stracą swoją siłę jeśli będziemy wytrwale praktykować modlitwę tchnienia. Kiedy myśli spadają z umysłu do serca stają się nie groźne. Zostają zanurzone w strumieniach Ducha Świętego. Można je nazwać i poddać pod rozeznanie kierownika. Jesteśmy bardziej wolni, spokojni. Mamy więcej obiektywności, dystansu do myśli, emocji, wyobrażeń. Dzięki modlitwie tchnienia Duch Święty czyni nas bardziej uważnymi na to co istotne – na Obecność Trójcy Świętej w naszym sercu. Wdychamy… zawieramy tchnienie… odczuwamy odświeżenie… myśli spadają z umysłu do serca… są wydychane na zewnątrz. Przyjmując tchnienie Ducha wchodzimy w większą zażyłość z Ojcem i z Jezusem. W końcowym etapie pozwalamy aby tchnienie wyszło z nas. Wydychamy… Wydychamy… Staramy się w sposób całkowity oddać tchnienie. Im bardziej do końca oddamy stare tchnienie – tym, bardziej przyjmiemy nowe tchnienie. Nie pozostawiamy sobie żadnych rezerw. To dwutlenek węgla, który zatruje nasze ciała. Tchnienie nas oczyszcza. Oddajemy się Bogu, wypuszczamy siebie. Rozluźniamy napięcie w ciele. Oddajemy Ojcu nasze tchnienie, jakby to była ostatnia chwila naszego życia. Pozwalamy się nieść Duchowi Świętemu. Wydajemy się Ojcu jak Jezus na krzyżu. Wychodzimy z naszego wewnętrznego więzienia. Duch daje nam wolność. Na zewnątrz powietrze jest czyste. Ojcze w Sercu Jezusa oddajemy Tobie naszego ducha. Amen
Moi Kochani dziękuję Wam za modlitwę
Zapewniam o pamięci przed Bogiem
W Waszych osobistych intencjach
Emilia
Ps. Jeśli ktoś z Was jest pociągany wewnętrznie przez Ducha Świętego do przeżycia rekolekcji w milczeniu, samotności, modlitwie na pustyni może zadzwonić pod numer Sióstr Betlejemitek (Tel. 058 676 14 36) W Polsce jest taka możliwość. Pustelnia Sióstr jest położona w Trójmiejskim Parku Narodowym wśród lasów, jezior i bliskości morza Bałtyckiego. Jeżeli ktoś z Was pragnie powierzyć Siostrom intencje do modlitwy i postu może napisać list pod adres: Monaster Najświętszej Dziewicy na Pustyni, Grabowiec 84 – 217 Szemud k. Wejcherowa.
To jest link z internetu do krótkiej prezentacji o życiu pustelniczym ss.Betlejemitek: