Nazywam się Bożena i chcę podzielić się tym, czego Bóg i Maryja dokonali w moim życiu. Pochodzę z tak zwanej normalnej rodziny katolickiej. Jako dziecko otrzymałam wszystko, co było potrzebne, aby być chrześcijanką: chrzest, Komunia św., bierzmowanie. Jednak to wszystko nie zbliżyło mnie do Boga. Sakramenty przyjmowałam w konspiracji, bo tego wymagała ówczesna sytuacja mojej rodziny żyjącej w komunizmie. Rodzice czynili wszystko, aby dać mi szczęście, myśląc o zapewnieniu bytu materialnego. Jednak niewiele otrzymałam dla ubogacenia ducha, gdyż oni uważali, że życie religijne polega na wypełnianiu podstawowych praktyk religijnych. Zatem chodziłam w niedzielę na Mszę, aby mieć obowiązek „z głowy”. Na modlitwę nie było czasu. Nie miałam świadomości grzechu i nie czułam potrzeby spowiedzi. Wszystko, co słyszałam w kościele, było mi obce. Z taką świadomością wzrastałam, a wchodząc w dorosłe życie coraz bardziej oddalałam się od Boga, którego praktycznie nie znałam.
W domu zamiast słów miłości słyszałam najczęściej narzekania, gdyż rodzice byli ciągle zapędzeni i zapracowani. Jednak dziś wiem, że mimo pustki w moim wnętrzu, Pan Jezus był wtedy przy mnie. Chociaż zupełnie nie zdawałam sobie z tego sprawy, już wówczas miałam łaskę kochania ludzi i czynienia dobra dla bliźnich.
Jako dorosła dziewczyna zakochałam się i wzięłam ślub kościelny po kryjomu, tłumacząc sobie, że takie były czasy. Dzieci swoje wychowywałam w podobnym duchu, jaki sama otrzymałam od rodziców. Ochrzciłam je, ale też „po cichu”. Przekonana, że prawdziwe szczęście może dać tylko dobry byt materialny dbałam o wszelkie wygody dla dzieci. A Bóg? Przed Nim nie umiałam się ukorzyć. Było czasami jakieś „przypadkowe” pójście do kościoła, ale to nie wypełniało pustki w moim sercu. Słowo Boże wpadało jednym uchem, a wylatywało drugim i nic z niego nie rozumiałam.
Gdzieś głęboko w sercu czułam potrzebę zbliżenia się do Boga. Jednak jeszcze nie umiałam, a może nie chciałam skorzystać z tej szansy. Trwałam na pustyni swojego życia, nie rozumiejąc, że Jezus idzie obok mnie i dźwiga mój krzyż. Czasem modliłam się do Maryi, dziękując i prosząc Ją o opiekę, ale tak do końca nie umiałam Jej zawierzyć.
Aż wreszcie przyszedł dzień, gdy Jezus otworzył moje serce. Pewnego dnia byłam w gronie przyjaciół i usłyszałam o „Wieczerniku Modlitewnym”. Co to takiego ? – pomyślałam. Z zapartym tchem słuchałam relacji o tym, w jaki sposób jest tam prowadzona modlitwa, o radości wynikającej ze spotkania z Jezusem i Jego żywym Słowem. Ciekawość niemal mnie zżerała. Poprosiłam, aby umożliwiono mi pojechanie na taki „Wieczernik”. Tu już stał się pierwszy cud: Ja, zawsze pewna siebie i samowystarczalna, teraz musiałam poprosić kogoś o coś…
Tak otworzyło się moje serce na obecnego pośród nas Boga. W moim zagubionym życiu zaczął działać Jezus! Pojechałam na „Wieczernik”, a to co tam zobaczyłam przeszło wszelkie moje oczekiwania. Po raz pierwszy zobaczyłam szczerze modlących się ludzi zanurzonych w miłości Jezusa i Maryi. Przyglądałam się i powoli zaczęłam tych ludzi naśladować. Po prostu zaczęłam razem z nimi modlić się tak, jak umiałam. Zwracałam się swoimi słowami do Maryi, a Ona nie pozostawiła mnie bez opieki. Modliła się ze mną i we mnie.
Tego wieczoru – tam na „Wieczerniku” spłynęło na mnie wiele łask. Wróciłam jako inny człowiek. Pojawił się głód Boga! Chciałam w jednej chwili zgłębić tajemnicę Bożej Miłości i Miłosierdzia, tajemnicę Jezusa Ukrzyżowanego oraz zrozumieć macierzyńską pomoc Maryi. Chłonęłam wszystko. Nie tylko czułam w sobie działanie Boga, ale także inni zauważyli we mnie szaloną zmianę.
Można domyślić się, że ta przemiana nie spotkała się z aprobatą mojej rodziny, ale mi to zupełnie nie przeszkadzało. Brałam do ręki różaniec, który tak naprawdę dopiero teraz uczyłam się odmawiać. Odkurzyłam Pismo święte i zaczęłam czytać, chociaż na początku jeszcze nic nie rozumiałam. Kiedy już uchyliłam drzwi mego serca, Pan Jezus zaczął stawiać na mojej drodze nowe osoby, które pomagały mi wzrastać i kroczyć odważnie za Jezusem. Tęskniłam za miłością i pokojem Bożym. A Bóg łaski nie skąpił.
Zalazłam się w grupie modlitewnej, w której trwam do dziś, ucząc się żyć z Bogiem i dla Boga. A kiedy już zaczęłam trwać przy Bogu, to często spoglądałam wstecz, oceniając samą siebie, aby rozpoznać to, co czyniłam niewłaściwie w moim życiu i naprawić zło.
Teraz w moim życiu ciągle coś się zmienia. Czytam Pismo święte, starając się rozważać każde słowo. Chociaż nie zawsze wiem, co chce mi Pan powiedzieć, to jednak ufam Mu bezgranicznie. Dziś już nie mówię, że wszystko mogę sama, bo wiem, że o moim życiu decyduje Bóg.
Pragnę całym sercem podziękować Jemu za ludzi, których postawił na mojej drodze, aby mnie zbliżyć do Siebie. Spotkałam ludzi, którzy kochając Boga, uwielbiają Go, adorują w Najświętszym Sakramencie, odmawiają różaniec, czytają Pismo święte. Poznałam ludzi, przez których Jezus mówi do mnie. Dziękuję Bogu za łaskę kochania ludzi, bez względu na to kim są. Dziękuję za łaskę, którą miałam chyba od zawsze, nie wiedząc o tym, że Bóg mnie kocha taką, jaką jestem. Dziękuję Bogu za wszystko, co się w moim pokręconym życiu wydarzyło, co jest i co jeszcze nastąpi. Dziękuję za miłość, która była ze mną zawsze, choć ja nie umiałam jej w sobie odnaleźć. A teraz, kiedy już odkryłam tę prawdziwą Miłość, pragnę dzielić się Nią z drugim człowiekiem, nie chcę jej zatrzymywać tylko dla siebie, bo Miłość ożywia nas. Bez niej jesteśmy niczym.
Panie Jezu…. moje serce jest przy Tobie! Chwała Panu! Alleluja! Amen.