RADOŚĆ I WIELKODUSZNOŚĆ

Pan przechodzi i prosi.


Ów młodzieniec nie przyjął zaproszenia jak opowiada Ewangelia, (Mt 19,22) – odszedł zasmucony (…); stracił radość, ponieważ odmówił oddania swojej wolności Bogu. Jeśli ta wolność nie posłużyła mu, aby dotarł do celu, do Chrystusa, to na niewiele mu się przydała.

Smutek rodzi się w sercu jak chwast, kiedy odsuwamy się od Chrystusa, kiedy odmawiamy Mu tego, czego w całości, a czasem stopniowo się od nas domaga, kiedy brakuje nam wielkoduszności. Ta choroba duszy, jest wadą spowodowaną przez nieuporządkowaną miłość samego siebie. Możemy chorować, możemy odczuwać zmęczenie i ból, ale smutek serca jest czymś zupełnie innym. U jego źródeł zawsze spotykamy pychę i egoizm; za tą niechęcią, bez wyraźnej przyczyny, może kryć się niemożność udowodnienia własnej racji, zaznaczanie własnej osobowości, próżność. Za tym cierpieniem może kryć się bunt przeciwko przyjęciu woli Bożej, a za tym smutkiem spowodowanym widokiem swoich wad może kryć się upokorzenie zamiast żalu, iż obraziło się Pana… Jeżeli Bóg mi przebaczył, jeżeli ogarnia mnie Jego zawsze obecna miłosierna miłość, jakże mogę być smutny? Jeżeli ktoś będzie posilał swój smutek rozpamiętywaniem swoich grzechów, pogrążony w swojej winie, powinien wiedzieć, że prawdopodobnie jest to tylko pretekst, ale zawsze jest to błąd. Nawet upadki i grzechy winny prowadzić nas do radości, skruchy i miłości, która odradza się z jeszcze większą siłą.

Pan przechodzi obok nas niezliczone razy. Czasami domaga się od nas wiele, by dać nam więcej, kiedy indziej domaga się rzeczy drobnych. Domaga się nieraz spełnienia obowiązku i odbycia w określonej porze zaplanowanych wcześniej praktyk pobożnych oraz niedopuszczenia przy tym do siebie lenistwa; umartwienia wyobraźni i pamięci o sprawach banalnych; delikatnego okazywania miłości wobec tych, którzy żyją obok, uprzejmej odpowiedzi na czyjeś zapytanie… Pan może pojawić się, kiedy najmniej będziemy się Go spodziewać – aby zaprosić nas do jeszcze bliższego kroczenia za Nim, może bez porzucania swoich zadań w świecie, lecz przy całkowitym oddaniu swego serca, zgodnie ze swoim stanem, nie stawiając warunków ani granic. Należy umieć się oddać, płonąć w obliczu Boga jak to światło zapalone na świeczniku, oświecające ludzi, którzy chodzą w ciemnościach; jak te lampki, które żarzą się przy ołtarzu i świecąc spalają się do końca. Tego właśnie domaga się od nas wszystkich – od każdego, niezależnie od jego miejsca i stanu, do którego jest powołany szczególnym wezwaniem Boga. To powołanie jest bardzo ważną sprawą życia, a gdy je poznamy, winno być przedsięwzięciem, w które z łaską Bożą powinniśmy się wytrwale zaangażować aż do ostatniej chwili naszego życia.