„Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami” 


Rosnące i przynoszące owoce rośliny są naszą chlubą. Przeczytana Ewangelia przestawia nam Ojca jako gospodarza, który zasadził w swojej winnicy szczep winny. Ten zaczął mu rosnąć, wypuszczać pędy i listki… Dzisiaj cały świat zna owoce tego krzewu winnego, którym jest Jezus Chrystus. My jesteśmy Jego latoroślami. Jesteśmy nimi od swojego chrztu. To już wiemy. Już dawno powiedział nam to katechizm dla dzieci. Tym lepiej. A kto z nas wie, jaką jesteśmy latoroślą? Z owocem czy bez niego…? Z nadzieją, że będziemy go mieć, czy też jest to krzew już tylko przeraźliwie suchy, zwinięty, duchowo martwy? Potrzeba, abyśmy od tej strony dobrze siebie poznali… Chodzi przecież o nasz wieczny los. Niebieski Gospodarz, jak mówi Ewangelia, odcina niepłodne gałęzie i wrzuca do ognia. A co jest w tym wypadku owocem, co jest znakiem, że jesteśmy żywymi i przenoszącymi owoce latoroślami Ojcowski Syna? O tym powie nam inny wiersz czytanej Ewangelii: „Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moim uczniami” Nowego światła dorzuci nam jeszcze następnie zdanie: „po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będzie się wzajemnie miłowali” Miłość? Tak! Dokładnie tak. Takie owoce chce w nas znaleźć w każdym czasie Ojciec – Gospodarz. Nasza wzajemna miłość jest Jego chwałą. Ale ta rzeczywista… Ku wszystkim – taka, jaką Chrystus nas miłuje. To powinno wystarczyć, aby nas skłonić do zastanowienia się, czy ją naprawdę mamy. Miłować każdego prawdziwie i we wszystkich okolicznościach potrafi tylko ten, kto tę miłość, tę zdolność dawania i oddawani się innym przyjmuje w modlitwie i sakramentach od Jezusa Chrystusa, jak latorośl soki z winnego krzewu. Nikt bowiem nie może dać tego, czego sam nie posiada.