„BĄDŹ WOLA TWOJA…”

Miesiąc temu zmarł nagle i niespodziewanie mój Mąż Henryk, z którym w sakramentalnym związku małżeńskim przeżyłam 53 lata, wychowując wspólnie czwórkę dzieci. Mimo, że wiadomość o jego śmierci była dla mnie szokiem i niewypowiedzianym bólem, uwielbiałam Boga w tym cierpieniu, dziękując za dar jego życia i naszego małżeńskiego pożycia. Właściwie cały miesiąc, który upłynął od jego śmierci jest nieustanną modlitwą dziękczynienia i uwielbienia Boga, który jako kochający Ojciec daje to, co najlepsze i powołuje do swego królestwa w najodpowiedniejszym momencie.

Przez ostatnie osiem lat dobry Jezus przygotowywał mnie do przyjęcia tego krzyża, przyprowadzając do Wspólnoty, w której jestem formowana. Cotygodniowe spotkania, rekolekcje, konferencje, adoracje Najświętszego Sakramentu oraz Wieczory Chwały nauczyły mnie dziękować Panu za wszystko, co mnie spotyka i współpracować z Nim w realizacji planu, który przed wiekami dla mnie przygotował.

Dzięki gorącym modlitwom naszego Opiekuna Duchowego oraz Sióstr i Braci ze WJD mogę normalnie funkcjonować. Jestem otoczona serdeczną troską, a mój dom stał się domem modlitwy, gdyż codziennie, czasem do późnych godzin nocnych wspólnie modlimy się i uwielbiamy Pana. Spotkań tych nikt nie planuje a jednak, myślę sobie, że to dobry Jezus sporządził grafik i według niego przyprowadza do mnie siostry i braci, abym nie czuła się samotna.

Mój mąż odszedł do Pana, ale ja czuję jego obecność, troskę i opiekę. To jest prawda, na potwierdzenie, której mam liczne dowody. Ot choćby taki fakt: zawsze bardzo bałam się burzy i nie odstępowałam od mojego męża, gdyż w jego ramionach czułam się bezpieczniej. Tymczasem pewnej nocy obudził mnie silny grzmot (od śmierci męża mieszkam sama). Burza szalała, a ja byłam spokojna i bezpieczna, jakby w ramionach mojego męża; zasypiałam, budząc się tylko na chwilę przy kolejnym silnym wyładowaniu atmosferycznym. Przestałam bać się cmentarza i nie szukam towarzystwa, aby tam pójść. Codziennie chodzą sama i modlę się nad grobem. Nie byłam przy śmierci męża, gdyż tego dnia rano wyjechałam do córki. Jednak wchodząc z domu pobłogosławiłam go znakiem krzyża i czego nigdy dotychczas nie robiłam, pobłogosławiłam klatkę schodową, na której, okazało się, zmarł mąż, wchodząc do domu. Kilka dni po pogrzebie, gdy stałam nad grobem, modląc się i płacząc usłyszałam w sercu: „Czego płaczesz, on zmarł na miejscu, które pobłogosławiłaś”. Przestałam płakać i zaczęłam uwielbiać Pana.

Naszemu opiekunowi duchowemu, Ks. Tomaszowi, wszystkim Siostrom i Braciom ze Wspólnoty z głębi serca dziękuję za życzliwość, troskę i modlitwę. Dziękuję dobremu Bogu, że dał mi tylu prawdziwych i wiernych przyjaciół, którzy modlą się za mojego męża i za mnie! Niech Bóg będzie uwielbiony, wywyższony i błogosławiony.