Mam na imię Sylwia. Mam 18 lat. Uczę się w klasie maturalnej w liceum ogólnokształcącym. Wychowałam się w szczęśliwej rodzinie katolickiej. Mam wspaniałych rodziców, którzy zawsze starali się wpajać mi ważne wartości. A najważniejszą z nich jest Bóg. Do niedawna jednak Msza Święta była dla mnie jedynie jakąś tradycją. Rodzice od małego „prowadzali” mnie do kościoła. Zakodowało się to we mnie jako coś, co było zawsze i ma być nadal, jako obowiązek chrześcijanina. Często po prostu szłam do kościoła, aby „odstać” tą godzinę. Ale w pewnym momencie zaczęłam zadawać sobie pytania: Co ja tu robię? Co ma to dla mnie oznaczać? Czegoś mi w życiu brakowało. Odczuwałam „głód” Pana Boga. Chciałam Go znaleźć…

Bóg dawał mi znaki swojej obecności, ale ja nie zawsze potrafiłam dostrzec Go w moim życiu. Niesamowitym wydarzeniem, które „otworzyło mi oczy” były rekolekcje w Nurcu. Tam odnalazłam prawdziwą radość życia, poznałam wielu wspaniałych ludzi i zrozumiałam co to jest wspólnota. Podczas konferencji starałam się „chłonąć” naukę o Bogu. Jednak coś przeszkadzało mi w skupieniu i w modlitwie. Odczuwałam jakąś barierę, którą trudno mi zdefiniować. Bardzo pragnęłam otworzyć się na Pana Jezusa, ale nie potrafiłam. Po sobotniej, wieczornej konferencji napisałam „list do Pana Boga”. Były to szczere wyznania i prośby. Później w kaplicy rozpoczęła się adoracja Najświętszego Sakramentu i jednocześnie moja przemiana wewnętrzna. Podczas modlitw, każdy mógł podejść do ołtarza i złożyć na nim swoje kartki. Modliłam się gorąco do Boga, aby zburzył ten niewidzialny mur, który dzieli mnie i Jego… Ciągle jednak nie czułam się gotowa, aby podejść bliżej ołtarza. W końcu pomyślałam: Panie, Tobie całkowicie się oddaję, Ty mną kieruj… I gdy tylko uklęknęłam tuż przed Najświętszym Sakramentem gorzko zapłakałam. Łzy płynęły mi strumieniami, a ja sama nie wiedziałam dlaczego. Wtedy podeszły do mnie dwie osoby prowadzące rekolekcje. Nałożyły na mnie ręce, zaczęły się modlić i mnie pocieszać. Jedna z nich przytuliła mnie i położyła mi rękę na „sercu”, a druga powiedziała: ” Nie płacz, Pan Jezus Cię uzdrawia…”. Nagle wszystko we mnie ucichło i doznałam wielkiego spokoju wewnętrznego. Wtedy przyniesiono mi Pismo Święte ze Słowem dla mnie. Był to fragment z „Przypowieści o synu marnotrawnym”. Zrozumiałam, że tak bardzo krzywdzę Jezusa swoimi grzechami. Znowu łzy popłynęły mi po policzkach i poczułam prawdziwy żal za grzechy. Uświadomiłam sobie jak bezgraniczna jest miłość Boga. On mnie kocha mimo moich błędów i słabości. Poczułam wielką radość i wiedziałam, że Jezus jest przy mnie. Bóg uzdrowił moją duszę. Zrozumiałam, że Pan spełnił większość moich próśb zanim złożyłam je na ołtarzu. Moje szczęście nie miało granic. Znikły niewidzialne bariery oddzielające mnie od Pana. Otworzyłam swe serce. Bóg zesłał nam swego Ducha Świętego, który nas zjednoczył i napełniał swoimi darami. Dziękuję Panu za te rekolekcje. Za to, że umocnił mnie w wierze i uzdrowił moją duszę. Nauczył mnie cieszyć się życiem, dostrzegać piękno i dobro w pozornie szarych i nieistotnych rzeczach.

Zdałam sobie sprawę, że całe dobro, które mnie w życiu spotkało pochodzi od Pana. Jestem słabym człowiekiem i bez Boga nic nie mogę, ale dzięki Jego Duchowi staję się mocniejsza. Dostaję siłę do walki z przeciwnościami. Teraz pragnę dzielić się ze wszystkimi swoim szczęściem i świadczyć o Bogu swoim życiem…
Bóg ma dla nas tak wiele łask, chce nas nimi obdarowywać, tylko musimy się na to otworzyć. On puka nieustannie do naszych serc i niesie nam pokój. Przyjmijmy Go…

Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu, jak była na początku, teraz i zawsze i na wieki wieków. AMEN.