„Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!”
Historia wiary w życiu człowieka przebiega niejako falami. Tak, jak fala wznosi się wysoko i opada w dół. Człowiek w przypływie łaski danej od Boga, zachwytu nad Bożą Miłością, Bożą potęgą czyni pewne postanowienia, obietnice, daje Bogu i sobie pewne zapewnienia. Cały czas będąc umacnianym łaską, czując w sobie tę Bożą moc, zachowuje się jak Piotr. „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie”. Wyczuwamy w jego głosie zapał. Czujemy miłość, która wręcz rozsadza serce Piotra. Tak. On kochał Jezusa, gotów był uczynić wszystko. Działał bardzo często w emocjach Jezus go takim kochał. To nie wszystko. Jezus go wybrał na głowę Kościoła! Jak wielką „obróbkę” musiała przejść jego dusza, jego charakter, osobowość, ileż pracy musiał sam w to włożyć, aby ostatecznie zostać Piotrem – Opoką Kościoła. Każdy z nas w swoim życiu doświadcza tego, co Piotr. Wielokrotnie pod wpływem łaski danej z Nieba, czujemy się silni, mocni, wydaje się nam, że wiara nasza jest niezłomna, ufność wielka. Że teraz to już nic nas nie rozłączy od miłości Jezusa. Czynimy zapewnienia, podejmujemy postanowienia. Często emocje biorą górę. Wychodzimy na środek jeziora, niekiedy nawet demonstrując swoją wiarę i ufność, jakby była na pokaz. Jednak w trakcie rozglądania się, widzimy, żeśmy chyba zaszarżowali. Woda głęboka, łódź daleko, fala wysoka, a Jezus jawi się nam niczym zjawa. W tych ciemnościach wygląda niewyraźnie. Wystarcza wtedy lekki podmuch wiatru, byśmy nagle stracili całą ufność, wiarę pokładaną w Bogu i wpadli do wody. A wtedy już całkowicie opanowuje nas lęk i na całe gardło wołamy: „Panie, ratuj mnie!” Za chwilę wszystko się ucisza, słońce wschodzi, my siedzimy w łodzi i okazuje się przy porannym świetle, że to, co nas tak przerażało, było trudnością, problemem, jest rzeczą błahą, a Bóg nad wszystkim i tak czuwa. Brzeg niedaleko i gdybyśmy nieco podpłynęli, znaleźlibyśmy grunt pod nogami. Wtedy to zazwyczaj klękamy na kolana i wyznajemy wiarę, dziękujemy Bogu i uznajemy Go za swego Pana. Codziennie składając Mu siebie w ofierze, prosząc o wszystko, bo sam nic nie posiadasz, może stanie się tak, że zdając sobie sprawę ze swej nicości, przyjmiesz Boga do serca i On prawdziwie stanie się twoją mocą. Ale dokona się to tylko w sercu pokornym, uniżonym, łagodnym, cichym. W sercu, które przemienione miłością, przeorane cierpieniem, prawdziwie uznaje swoją totalną słabość. I tak będzie uznawało do końca życia, ciągle pokładając całą ufność w Bogu.